Zaledwie kilka dni temu wróciliśmy z wyprawy Rwanda - Burundi. Oba niewielkie kraje położone w Afryce Wschodniej. Niby siostrzane, a jednak tak różne. Przynajmniej pod względem rozwoju gospodarczego, czystości, biurokracji.
Sprawdź jakie różnice są między tymi krajami na własne oczy!
Utrzymanie wizy na lotnisku w Kigali zajmuje 30 sekund. Przekroczenie granicy lądowej też całkiem dobrze zorganizowane. Jedyną uciążliwością może być przegląd bagaży i wyrzucenie wszystkich plastikowych reklamówek. Rwanda to kraj, w którym za wyrzucenie plastikowej reklamówki czy śmieci na ulicę dostaniecie mandat. Kraj jest czyściutki i zadbany. Wzdłuż dróg ciągną się pobocza, chodniki, klomby z zielenią.
Zupełnie inaczej wygląda rzeczywistość w Burundi. Biurokracja, łapówkarstwo, porozumieć się możecie tylko po francusku. Praktycznie nikt nie mówi po angielsku nawet w biurze imigracyjnym. Ale po kolei.
Przekroczenie granicy Rwanda - Burundi poszło nienajgorzej. Niestety na granicy mogliśmy wykupić wizę tylko na 3 dni, czyli 2 noce. My planowaliśmy zostać w Burundi 4 dni, czyli 3 noce. Niestety, powiedziano nam, ze na ten jeden dzień wizę kupimy w biurze imigracyjnym w Bujumbura. Cóż, skoro nie można to nie można.
Dzień przed opuszczeniem stolicy i udaniem się w drogę powrotną do Kigali skąd mieliśmy wieczorny wylot, pojechaliśmy przedłużyć wizy. W biurze imigracyjnym szok, w kolejce ze 150 osób. Nie ma szans na załatwienie naszej sprawy przez kilka godzin. W jednej chwili znajduje się "ochotnik", który oferuje nam pomoc. Bierzemy go.
Wypełniamy długie druki, które są po francusku. On mówi, że musimy jechać do banku i wpłacić po 10 USD na przedłużenie wiz. Tutaj nie mają obsługi kasowej. Cóż, jedziemy z nim, przedzieramy się przez korki. On wszystko załatwia. Po 30 minutach pieniądze wpłacone. Mamy potwierdzenia wpłaty.
Wracamy do bura imigracyjnego pełni nadziei, że zaraz przybiją nam pieczątki w paszportach o przedłużeniu wiz. Niestety, musimy czekać. Mija około godzina. Oddają nam paszporty z drukami i musimy się z nimi udać do kolejnego biura oddalonego jakieś 10 min. Jedziemy...a tam znowu kolejki i kolejne druki.
To nie wszystko. Musimy mieć mieć zdjęcia paszportowe, choć na granicy nie były potrzebne. Gdzie je zrobić? O, tuż obok jest budka. Za 2000 franków burundyjskich robimy zdjęcia. Przychodzi młody chłopaczek i komórką strzela nam zdjęcia. Po 5 minutach zdjęcia mam w ręce, ufff...wracamy do biura.
A tam, sorry przerwa od 12:30 do 14:00, biuro otwarte tylko do 16:00...pojawia się stres. Kolejnego dnia wczesnym rankiem musimy wyruszyć w drogę powrotną do Kigali, musimy być na lotnisku o 17:30.
Ostatecznie wizy załatwiliśmy komunikując się trochę na migi, bo nikt nie mówił po angielsku, zapłaciliśmy 40 USD "za pomoc i przychylność" urzędników i dostaliśmy wizy.
Afryka